Praca na roli jest ciężka, jednak dla mnie jest ogromną pasją
Kazimierz Żywanowski ze wsi Pawłowo, województwo Wielkopolskie, wspólnie z żoną prowadzi gospodarstwo rolne, które w tym roku obchodzi 65-lecie istnienia. Nasz rozmówca wrócił wspomnieniami do czasów powstawania swojego gospodarstwa oraz opowiedział nam jakie widzi zagrożenia dla obecnego rolnictwa.
Jaka jest historia Pańskiego gospodarstwa ?
Kazimierz Żywanowski: Gospodarstwo powstało dokładnie 3 kwietnia 1959 roku. Gdy miałem dokładnie 3 miesiące mój ojciec kupił 6.5 hektara ziemi w miejscowości Pawłowo, gdzie przeprowadziliśmy się na gołą ziemię. Ziemia ta była kupiona częściowo na kredyt. Mieszkaliśmy w jednym pokoju. Po 2 latach powstała taka malutka obórka, w której był jeden koń, jedna krowa, jedna maciora oraz patyk do świni.
Wspominam czas, gdy wspólnie z moim dziadkiem pilnowaliśmy latem zwierząt w gospodarstwie. Miałem wówczas 2 lata. Dzisiaj jest nie do pomyślenia by małe dziecko spało na prowizorycznym łóżku z desek, słomy, przykryte kołdrą.
Z upływem czasu ojciec dostawiał kolejne budynki. Powstał mały domek składający się z kuchni i małego pokoju oraz kilka zabudowań dla trzody chlewnej. Pamiętam czasy, gdy spaliśmy z bratem na łóżku, rodzice na ziemi na sienniki, ponieważ nie było jeszcze podłogi. Dziury w ścianach. Widzieliśmy naszych sąsiadów przez te dziury. Takie były kiedyś warunki.
Gdy przyszły czasy Gierka ojciec dokupił 3 hektary ziemi, wiec razem mieliśmy już 9,97 hektara. Kto pracował i myślał to szedł do przodu. Ojciec zaczął hodować byki oraz świnie, ponieważ był dostęp do paszy. Siać nie siał. Sadził ziemniaki i na kawałeczku, gdzie była dobra ziemia, zasiał buraki.
Zaczęliśmy się rozwijać. Dokupiliśmy konie oraz, w spółdzielni ogrodniczej, ciągnik URSUS C328 wraz z narzędziami do niego. Po czasie ciągnik ten okazał się za słaby więc nabyliśmy używanego Zetora Majorka. Ojciec dorabiał usługami transportowymi w dawnych „GS-ach”, a ja ukończyłem Technikum Budowlane. Na gospodarstwie nie został nikt. Jednak, gdy zobaczyłem jak pracuje się na etacie, postanowiłem wrócić na rodzinne gospodarstwo i je uprawiać. Rozpocząłem również budowę domu. Aby dalej się rozwijać zakupiłem prawie 100 hektarów ziemi w Lubczu, później 100 hektarów w Rzymie tj. w województwie kujawsko-pomorskie gdyż w Pawłowie nie było możliwości dokupienia nawet 1 hekrata. Oczywiście nie za gotówkę tylko w kredycie agencyjnym. Na tamte czasy dopłaty były tak wysokie, że dzięki nim spłacałem kredyt na zakup ziemi. To, co się z ziemi zarobiło, jeszcze było zyskiem.
Na dzień dzisiejszy zostało tyle samo ziemi?
Kazimierz Żywanowski: Te słabsze kawałki ziemi sprzedaliśmy. Nadal jednak mamy 200 hektarów. Jest to gospodarstwo wielkościowo dobre. Cały czas się rozwijamy. Zakupiłem kolejny ciągnik marki Ursus, później kolejny. By jeszcze bardziej postawić na rozwój gospodarstwa przepisałem część ziemi na syna. On skorzystał z dotacji unijnych, z których powiększaliśmy nasz park maszynowy. Teraz mamy również talerzówkę, siewnik do uprawy bezorkowej, orpyskiwacz na 33 metry szerokości oraz rozsiewacz.
Nie zajmujemy się hodowlą. Jak wspominałem, zaczynaliśmy od hodowli świń. Na przełomie 2005/2006 roku zainwestowaliśmy w hodowlę norek. Czas był ciężki, ponieważ gdy ja zacząłem hodowlę, rozpoczęły się również protesty. Jednak udało nam się rozpocząć hodowlę. Wszystkie zyski inwestowaliśmy w jej rozwój. Później nastąpił kryzys, ponieważ nikt już nie chciał skupować skór, więc postanowiliśmy o likwidacji fermy. Do dzisiaj stoi pusta, a zainwestowaliśmy w nią 3 miliony złotych. Dzisiaj siejemy około 30 hektarów rzepaku, pozostała część to kukurydza i zboże.
Czy pomoc unijna jest potrzebna?
Kazimierz Żywanowski: Pomoc unijna jest przydatna w rozwoju, jednak zazwyczaj jest to 60 procent wkładu własnego, a 40 procent dotacji. Rolnika, który utrzymuje się ze 150 hektarów, nie stać na zakup nowego ciągnika w takiej cenie bez pomocy, ponieważ automatycznie ceny maszyn są podnoszone o 20-30 procent gdy mówimy o zakupie z dotacją. Więc jaka to jest pomoc, gdy cena ciągnika po podwyżce wchłania dotacje. Bez dotacji była by mniejsza, więc na to samo wychodzi. I to nie chodzi o to, że rolnik nie miałby czym pracować. Pracowałem różnymi maszynami, również 40-letnimi. Praca oczywiście się wydłużała w polu, ale można było pracować. W mojej ocenie dopłaty służą zakładom pracy. Gdyby nie one, to rolnik by nie kupił maszyn, a zakład musiał by się zamknąć. To liczyło by się z utratą pracy przez wielu ludzi.
Myśli Pan, że polskie rolnictwo jest zagrożone ?
Kazimierz Żywanowski: Jest wykończone. Teraz nikt nie wie ile jest zboża które powinno być wywiezione. My eksportowaliśmy nasze zboże do Belgi i Hiszpanii. Tam, gdzie są duże hodowle. Niestety w Polsce zanika hodowla. A Hiszpania nadal jest dzisiaj największym importerem zboża z Ukrainy. Reasumując, z Polski już te zboże nie wyjedzie. Polski rolnik nie sprzeda takich ilości jak kiedyś, ponieważ kupowane jest tańsze, zza wschodniej granicy. I nikt nie wie gdzie my możemy sprzedawać swoje. Jeśli nawet zboże będzie sprzedane to za jaką cenę? Braliśmy udział w strajkach, by zwrócić uwagę rządzącym z jakimi problemami się borykamy. I nie chodzi tutaj tylko o „Zielony ład i ugorowanie”. Problemem są holdingi zagraniczne, które za grosze skupują zboża, a gotową paszę sprzedają za większą cenę.
Praca na roli jest ciężka. Czy może być również pasją?
Kazimierz Żywanowski: KOCHAM rolnictwo. Kocham to, co robię. Pomimo choroby pleców potrafiłem jeździć 12 godzin. Praca ta jest dla mnie lekarstwem. Młodzi traktują rolę trochę jak obowiązek. Ja nie widzę teraz tej pasji. Uwielbiam wiosnę, gdy wszystko budzi się do życia. Brakuje mi pracy w polu.
Panie Kazimierzu zatem czego mogę Panu życzyć ?
Kazimierz Żywanowski: Teraz tylko zdrowia.
Dziękujemy za rozmowę
Barbara Nowak